środa, 23 stycznia 2013

Imagine - Louis (XI)

Hai! Wróciłam z nart... Strasznie jestem dumna z Polish Directioners za akcję #PolandNeedsTakeMeHomeTour ...
Przepraszam, że nie pisałam...
Przepraszam, że nie jadę kolejnością chronologiczną zamówień, ale dzisiaj przy obiedzie moja rodzina doprowadziła mnie do płaczu, więc nie jestem w sosie na pisanie zbytnio, nie licząc jednego zamówienia, któremu chyba dzisiaj podołam. Resztę zamówień dotrzymam w tym tygodniu.

Dedykuję ten imagine wspaniałej Nieznajomej - mam nadzieję, że się spodoba i dziękuję, że mnie wybrałaś <3

PS Będzie serio dłuuuuugi...

Wasza B

---------------------------------------------------









- Przepraszam, szuka Pan czegoś? - zapytałam opryskliwie już trochę poirytowana, widząc po raz kolejny tą samą osobę, włóczącą się za mną... Zacisnęłam mocniej dłonie na niesionych książkach i odwróciłam się na pięcie, by stanąć przodem do mojego prześladowcy.
- Nie... Raczej powiedziałbym, że czegoś straszliwie potrzebuję... - odparł i się uśmiechnął, a ja pewnie odwzajemniłabym ten uśmiech, gdyby nie to, co właśnie ujrzałam.  Mimowolnie wypuściłam książki z dłoni, a one upadły na podłogę, rozsypując się. Od razu uklękłam na ziemi, by je pozbierać, a mój rozmówca zrobił to samo. Uśmiechnął się szerzej podając mi jeden z tomów. Odwróciłam jak najszybciej wzrok od chłopaka przede mną i przygryzłam dolną wargę. Nie musiałam mu się przyglądać, doskonale znałam każdy szczegół jego twarzy. Wstałam powoli, a serce uderzało w mojej klatce piersiowej tak mocno, że miałam wrażenie, jakby chciało się z niej wyrwać. Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście i głupotę zarazem. Szczęście - bo nigdy nie przeleciało mi nawet przez myśl, że spotkam Go w tej bibliotece, co prawda najlepszej w Londynie, ale jednak bibliotece. 
A głupocie - bo skrzyczałam właśnie członka mojego ulubionego zespołu... Spoglądałam na podłogę przede mną i westchnęłam głęboko.
- A czego potrzebujesz? - zapytałam tym razem milszym tonem.
- Cóż... Chciałem... Ale gdzie moje maniery - zaśmiał się, a na jego twarzy pojawił się uśmiech, który pozostał na niej już do końca rozmowy - Jestem Lo... - zaczął, ale ja mu szybko przerwałam.
- Wiem, jesteś Louis... - odparowałam i ugryzłam się w język, ale napotykając jego wzrok - uśmiechnęłam się pogodnie.
- Haha... A mogę wiedzieć, kim jest moja piękna ofiara prześladowań? - zaśmiał się, ale był poważny.
- Jestem... Jestem zażenowana, że tak to wyszło... Przepraszam - powiedziałam, a on znów wybuchnął śmiechem.
- Haha... To chyba niespotykane imię... - uśmiechnęłam się szerzej na te słowa, a Louis dodał. - A czy droga zażenowana dałaby się przynajmniej wyrwać z biblioteki? - zapytał z pewnością siebie.
-Hahah... Oczywiście, ale może najpierw wróćmy do tego, czego potrzebowałeś... - zaproponowałam lekko. Chyba charakter Louisa wpływał na mnie tak odprężająco.
- Cóż... No właśnie potrzebowałem, żebyś się uśmiechnęła przynajmniej... dla mnie - powiedział, przechodząc z nogi na nogę, a ja uśmiechnęłam się, pokazując wszystkie zęby.
- Może lody i spacer? - zaproponował, a ja przytaknęłam.

*** 
Dwa miesiące minęły od kiedy poznałam tego chłopaka, a serce nadal biło z jakieś 500 razy szybciej, tylko na wypowiedzenie tego imienia - Louis. 
Spotykaliśmy się już od dnia, gdy poznałam go w bibliotece... Naprawdę bardzo go lubiłam...
Z rozmyślań wyrwały mnie krople wody, które uderzyły w moją twarz.
- Ej! Co ty robisz?! - zaśmiałam się i wychyliłam rękę, by też opryskać go wodą. 
- Ja? Ja nic nie robię... Sprawiam tylko, że jest ciekawiej! - zaśmiał się i znów odłożył wiosła, by mnie ochlapać. Śmialiśmy się obydwoje, będąc mokrzy.
- Zaraz się przewrócimy przez ciebie! - krzyknęłam, nadal się śmiejąc, bo chybotało nami we wszystkie strony. 
Louis zabrał mnie do Hyde Parku i teraz pływaliśmy łódką po jeziorze dzięki jednemu z jego szalonych pomysłów. A był to szalony pomysł, bo dochodziło powoli do 1:00 w nocy i normalnie nie można o tej porze wypożyczyć łódki, ale dla Louisa nie stanowiło to problemu, by odwiązać jedną od pomostu i popływać. 
- A jak się przewrócimy to co? - zapytał z chytrym uśmieszkiem, chwytając się obu burt, by rozbujać jeszcze mocniej drewnianą łódeczkę. 
- Przestań! Jak się przewrócimy, to mnie popamiętasz! - krzyknęłam w odpowiedzi, już trochę wystraszona, bo wiedziałam co czai się w umyśle tego chłopaka - od razu pożałowałam swoich słów.
Kolejne minuty wydawały się sekundami. Łódka przewróciła się do góry dnem, a nasza dwójka wpadła do wody. Gdy się wynurzyłam - znajdowałam się w środku odwróconej łódki. Rozejrzałam się dookoła i już chciałam wypłynąć spod łodzi na świeże powietrze, gdy coś, a raczej ktoś chwycił mnie za kostkę i pociągnął pod taflę wody. Wynurzając się znowu, wzięłam głęboki wdech, po czym  zauważyłam roześmianego Louisa - którego od razu ochlapałam.
- Myślisz, że to zabawne? - spytałam wściekłym tonem i wyciągnęłam ręce, by odepchnąć go. Louis odczytał moje zamiary i chwycił mnie za nadgarstki obu dłoni i przyciągnął do siebie. Spojrzałam w jego błękitne oczy i poczułam, jak moje serce bije wolniej i wolniej... Muskaliśmy się nogami pod wodą, próbując się utrzymać na powierzchni wody, nadal będąc w przewróconej łódce. Czułam ciepło jego ciała w lodowatej wodzie. Lou puścił jedną moją rękę i przyciągnął moją twarz już wolną dłonią, a jego usta prawie nie musnęły  moich - był to nasz najbardziej delikatny pocałunek. 
- Kocham cię - wyszeptał, gdy przerwał na chwilę pocałunek.
- Ja ciebie też... - powiedziałam, pozwalając by nasze usta znów się złączyły.
***
 
Wtuliłam się mocniej w jego tors, od którego biło ciepło i uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtego dnia sprzed pół roku. Od tamtej pory byliśmy z Louisem nierozłączni - każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Zdążyłam już poznać chłopców z zespołu i wydaje mi się, że nawet mnie lubią.
- O czym tak myślisz, kochanie? - wyszeptał mi do ucha, muskając wargami jego płatek. Przymknęłam oczy, gdy jego usta zjechały niżej i złożyły delikatny pocałunek na mojej szyi. 
Siedzieliśmy na wydmach - pojechaliśmy na weekend nad morze. Louis był świetnym grzejnikiem na tutejsze wietrzne dni - opierałam się o jego tors plecami, a on swoje nogi rozprostował po obu stronach moich własnych nóg. 
- A nic... - zaczęłam, spoglądając na moją dłoń, którą subtelnie zakreślałam kółka na jego udzie. Wiedziałam, że on też patrzy na moją rękę. Po chwili dodałam. - Zastanawia mnie tylko, czy woda naprawdę jest taka zimna, jak wszyscy myślą... 
- Możemy to sprawdzić... - Lou uśmiechnął się szerzej i zaczął mnie łaskotać po brzuchu. 
- Hahaha... przestań! Przestań!! Pomocy!! - śmiałam się i próbowałam się wyrwać z jego żelaznego uścisku bez skutku. 
Chłopak obrócił mnie tak, że leżałam teraz na piasku, a on pochylał się nade mną. Nie miałam drogi ucieczki - po obu stronach moich ramion, on trzymał ręce, by się wspierać. 
- Wolę cię zdecydowanie bardziej teraz niż zmarzniętą w wodzie... - wyszeptał i pochylił się bardziej, by złożyć delikatny pocałunek na moich wargach. Moje serce stanęło na chwilę, a przynajmniej mi się tak wydawało. Delikatnie objęłam dłonią jego twarz i przyciągnęłam mocniej do pocałunku, który stał się bardziej namiętny. Oderwałam swoje od jego ust, ale nasze twarze nadal dzieliły milimetry.
- Ale wiesz... Jak wejdę do wody to tak zmarznę, że będzie mnie ktoś potem musiał ogrzać... - wyszeptałam i całując Louisa, przygryzłam delikatnie jego wargę.
Louis wstał szybko i zrzucił z siebie swoją koszulkę. 
- Kto ostatni w wodzie, ten zmywa naczynia po kolacji! - krzyknął i rzucił się pędem do wody.
- Ej! To nie fair! - krzyczałam za nim, biegnąc w tym samym kierunku. - Ja ostatnio zmywałam!

                                ***
 Dzisiaj jest już 23 grudnia. Minęło sporo czasu od kiedy w wiosnę poznałam Lou. Zdążyłam się z nim tak zżyć, że myślę, że nie potrafiłabym już normalnie funkcjonować bez niego. Jutro są urodziny Louisa i dopiero jutro mieliśmy się spotkać, ale chciałam mu zrobić "małą" niespodziankę. Ubrałam się niezbyt wyzywająco, ale to co miałam pod spodem było ważniejsze - bielizna. Szłam w stronę kamienicy Lou, która była położona niedaleko Hyde Parku - chłopak nie lubił dużych mieszkań, wolał "nie wyróżniać się z tłumu". Stałam już pod drzwiami i na szczęście nie musiałam dzwonić domofonem, bo jakaś staruszka właśnie wychodziła z kamienicy, więc przytrzymałam jej drzwi i po chwili weszłam na klatkę schodową. Przeszłam dwie kondygnacje schodów w górę i stanęłam przed drzwiami do mieszkania Lou. Mając nadzieję, że chłopak jak zwykle przez typowe dla siebie roztargnienie, zapomniał zamknąć drzwi - nacisnęłam klamkę...
Ku mojemu szczęściu, jak przynajmniej wtedy myślałam, drzwi były otwarte.
Uśmiechnęłam się szeroko i weszłam na palcach do środka. Zaczęłam powoli rozpinać guziki płaszcza i gwałtownie opuściłam dłonie, a uśmiech zszedł z mojej twarzy, gdy weszłam do salonu. 
- Kochanie... To nie tak, jak myślisz... - zaczął Louis, który właśnie wstał prawie nagi z kanapy, na której leżała blond piękność w samej koronkowej bieliźnie.
- Ah, czyżby? Czyli właśnie nie liżesz się na kanapie i nie próbujesz się przespać z Jennifer jakąś tam, która grała w tym nowym filmie z Joshem Hutchersonem? - powiedziałam, jak najszybciej potrafiłam, a go zamurowało, nie potrafił nic powiedzieć, więc dodałam zrezygnowana. - Wiesz co? Oszczędź sobie... - podążyłam szybko w stronę wyjścia, a Louis w ostatnim momencie złapał mnie za rękę, bym się odwróciła do niego przodem.
- To nie tak... Kocham cię! - powiedział, a ja się zamachnęłam i uderzyłam go w twarz tak mocno, że puścił mnie i chwycił się za policzek, otwierając usta. Spojrzał na mnie oniemiały.
- Jesteś kiepskim kłamcą... - rzuciłam, wybiegając z mieszkania, bo czułam, jak łzy zbierają mi się w oczach, a ostatnią rzeczą jaką chcę to, to żeby on widział ile dla mnie znaczył i jak bardzo teraz cierpię. Wybiegłam z kamienicy na ulicę i pobiegłam, nie zważając na nic do parku naprzeciw. Miałam szczęście, że jakieś auto się zatrzymało i tylko na mnie zatrąbiło. Biegłam ile sił w nogach, a z oczu cały czas płynęły mi łzy. Stanęłam pod wielkim dębem i oparłam się dłonią o jego pień. Otworzyłam gwałtownie oczy i próbowałam złapać dech - przebiegłam jakieś 500 metrów parkiem, więc stosunkowo niewiele, a czułam jakby ktoś wypruwał mi płuca. Otworzyłam usta, nie mogąc uspokoić oddechu. Przyłożyłam dłoń do mojej klatki piersiowej - moje serce biło jak oszalałe. Osunęłam się na ziemię, dysząc, a łzy płynęły mimowolnie po moich policzkach... Ostatnie co pamiętam, to odgłosy dobiegające z oddali i silne ręce, które potrząsnęły mym ciałem za ramiona...

                                 ***

Otworzyłam powoli oczy, mój organizm był słaby - czułam to. Gdy wzrok przyzwyczaił się do ciemności, zauważyłam najpierw rurkę przyczepioną do mojej ręki, a potem dopiero rodziców wraz z bratem śpiących na krzesłach w kącie sali. Nigdy tu wcześniej nie byłam, ale każdy by się zorientował, że znajduję się w jednej ze szpitalnych sal. Musiała być dość późna pora, że  cała trójka spała snem sprawiedliwego. Spojrzałam na nich z czułością i się uśmiechnęłam. "Pewnie nic mi nie jest, a te ciołki i tak tutaj będą!" - przeleciało mi przez myśl. Nagle mój brat otworzył oczy i poderwał się na równe nogi, podszedł do mnie i zaczął wykrzykiwać hasła, że żyję i wszystko będzie dobrze. Kochałam tego 13-latka, który właśnie obudził resztę rodziny i sprowadził pielęgniarkę. 
- Haha... Może ktoś mi wyjaśni, co się właściwie stało, co? - zapytałam, gdy brat wypuścił mnie z uścisku, a chwile potem poczułam mocny ból, jakby ukłucie, serca. 
- Au... - wyrwało się z moich ust.
- Wiesz, skarbie... Lekarz powiedział, że z tobą porozmawia, jak tylko się obudzisz, ale najlepiej będzie dopiero rano, teraz powinnaś odpoczywać - powiedziała pielęgniarka, która zmieniła mi kroplówkę i wyszła z sali, mrugając do mnie.
- Jak długo byłam nieprzytomna? - zapytam, marszcząc brwi.
- 8 dni... Lekarze zdążyli cię zdiagnozować i... - zaczęła mama, a jej głos powoli słabnął, nie chciałam, by powiedziała prawdę, więc szybko jej przerwałam.
- Wow! 8 dni! To ponad tydzień! Jeszcze nigdy tak długo nie spałam! - zaśmiałam się, co chyba polepszyło humor tacie.
- Tak... rzeczywiście! Powinniśmy przestać się czepiać, że śpisz w weekendy do południa, co? - zażartował sobie, a ja się uśmiechnęłam, przytakując głową.
- Aaa i tak z innej beczki, piękna... - powiedział sarkastycznie mój młodszy brat - Twój chłoptaś stoi pod drzwiami - dodał i wskazał głową w stronę drzwi.
Spoglądając tam, serce zamarło mi na chwilę, odwróciłam wzrok i spojrzałam na swoje dłonie.
- Coś się stało między wami zanim... no wiesz? - zapytała zatroskana mama, a ja się nie poruszyłam, więc dodała - Może powinniście pogadać... Gdyby mu na tobie nie zależało, to by tu nie przyszedł... Będziemy na krzesłach przed salą.
Spojrzałam w oczy mamie i wiedziałam, że ona już wszystko wie. Była niesamowita, po kilku gestach człowieka doskonale wiedziała, co jest grane. Moja rodzina wyszła i zobaczyłam tylko, jak przed salą mój tata rozmawia z Louisem, chłopak spuścił głowę i pokiwał nią delikatnie. Otworzył drzwi i wszedł do sali, a ja odwróciłam wzrok i spojrzałam za okno - na oświetlone ulice Londynu.
- Jeśli nie chcesz rozmawiać to... Mówi się trudno... - zaczął, a ja czułam jego wzrok, który sprawdzał, jak szybko się ugnę - Pozwól, że ja będę mówić - dodał. To zdanie sprawiło, że na chwilę opuściłam wzrok, ale potem znów spojrzałam za okno i postanowiłam, że będę w nie patrzeć do końca monologu Lou.
- Kiedy tylko wybiegłaś, ubrałem się i wybiegłem za tobą, ale nie mogłem cię nigdzie znaleźć, dopiero twoi rodzice do mnie zadzwonili i każdego dnia czuwałem przy twoim łóżku, bo chciałem być pierwszym, którego zobaczysz po obudzeniu się, jak trzyma cię za rękę... - zaciął się na chwilę, by chwycić moją dłoń. Nie spoglądając na niego, splotłam palce z jego własnymi ciepłymi palcami. - Ja żałuję... To była najgłupsza rzecz jaką zrobiłem, bo ja naprawdę cię kocham i nie mogę normalnie żyć bez ciebie. Myślałem, że to koniec z nami, ale że przynajmniej... Ale kiedy się dowiedziałem, że jesteś chora, poczułem, jak ziemia osuwa mi się spod nóg. Ja tak nie dam rady... Bez ciebie... - ciągnął, a jego głos z każdym zdaniem słabnął, mimowolnie zaczął płakać, a i po moim policzku spłynęły dwie pojedyncze, ciepłe łzy. - Ja nie będę umiał żyć bez ciebie, rozumiesz? Kocham cię, nie opuszczaj mnie... - powiedział błagalnym tonem. Siedział na krześle obok mnie, ale nie wytrzymał i pochylił się, by wtulić się w moje nogi i się w nie po prostu wypłakać. Spojrzałam na niego i przygryzłam wargę. Wolną dłonią przeczesałam jego gęste włosy. Louis spojrzał na mnie, a ja mogłam odczytać z jego twarzy, że wszystko co powiedział, co to słowa, było prawdą.
- W jednym się na pewno nie myliłam... - zaczęłam i uśmiechnęłam się delikatnie do niego. - Jesteś na serio kiepskim kłamcą - powiedziałam, a on się uśmiechnął słabo, a wierzchem dłoni wytarł twarz od łez.
- Jedyne co mogę dodać to, to że Jennifer od razu wyszła za tobą i powiedziała, że jestem dupkiem. Miała racje - wyszeptał, a ja uśmiechnęłam się szeroko, ale po chwili uśmiech zniknął z mojej twarzy.
- Lou... Co mi jest? - spytałam, a on uciekł wzrokiem.
- Rodzice prosili mnie, żebym... - zaczął, ale mu szybko przerwałam.
- Długo mi zostało? - spytałam znowu, a on spojrzał mi w oczy. W jego błękitnych tęczówkach mogłam przeczytać, ile bólu kosztuje go ta rozmowa.
- Tak. Wszystko będzie dobrze... - powiedział spokojnie, bardziej uspakajając samego siebie niż mnie - Powinnaś odpoczywać... Pogadamy jutro, co? - dodał, prosząc. Skinęłam głową, a on nachylił się i złożył subtelny pocałunek na moich ustach. Delikatnie odsunęłam go od siebie.
- Louis... Zostańmy przyjaciółmi - rzuciłam, a on otworzył usta oniemiały i uciekł wzrokiem w bok. 
- Dobrze... Przynajmniej będę ciebie miał blisko... Pójdę do bufetu po wodę, chcesz coś? - zapytał jakby od niechcenia, ale wiedziałam, że łamię mu tym serce, a on chce być teraz sam.
- Hah... Oni zbytnio o mnie dbają... - odpowiedziałam, wskazując na kroplówkę, a na twarzy chłopaka pojawił się nikły uśmiech. Chwilę potem zostałam sama w sali i się cieszyłam. Musiałam wszystko przemyśleć. "Chyba wybrałam dobre rozwiązanie... Czuję, że mój koniec jest blisko, a nie mogę pozwolić, by Lou cierpiał, gdy odejdę... Lepiej będzie, gdy złamię mu serce wcześniej i mniej boleśnie, prawda?" - próbowałam przekonać samą siebie. Zamknęłam oczy, ale nie zasnęłam, nie mogłam. Gdy je znów otworzyłam, za oknem wstał nowy dzień, a Louis siedział obok mnie i przez sen trzymał mnie za rękę...

Dwa dni później...

 Pielęgniarka weszła do pokoju i mnie obudziła. To dzisiaj... Dzisiaj będę miała operację. W sali znajdowali się wszyscy, wszyscy oprócz Louisa, który zniknął wczorajszego wieczora. 
Gdy dwa dni temu usłyszałam, że mam skazę serca i to taką, że nie może prawidłowo transportować krwi, nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Potrzebowałam nowego serca i na szczęście przez zeszły tydzień - udało nam się takie znaleźć. Nie mogę sobie wyobrazić, że od jutra, bo nie wiem kiedy skończą operację, w mojej klatce piersiowej już nie będzie biło moje serce, ale serce jakiegoś innego człowieka. To był dla mnie szok, ale bardziej się bałam. Lekarze oceniali raczej mój stan jako fatalny, skoro ot tak dają mi serce, na które niektórzy czekają latami. Nic dziwnego, nie potrafiłam usiedzieć 15 minut prosto - szybko się męczyłam. Bałam się, bo przeszczep serca to jedna z najbardziej skomplikowanych operacji... Tyle rzeczy może pójść nie tak... 


"Chciałabym, żeby Louis mnie teraz pocieszył jednym z tych swoich szalonych  pomysłów... albo żeby powiedział, że po operacji weźmie mnie na lody i przejdziemy się po parku - jak na naszej pierwszej randce. Gdzie on do cholery jest?" - pytałam samą siebie, gdy lekarze zakładali mi maskę tlenową, by mnie uśpić, a potem wywieźć na salę operacyjną... 
 ***
Ociężale otworzyłam powieki, a ostre światło południa mnie oślepiło. 
- Jeden dzień w narkozie i mieliśmy tyle spokoju, a teraz znowu się zacznie! - usłyszałam znajomy głos mojego przemądrzałego brata.
- Witamy, witamy! - zawołała radośnie mama, podchodząc do mojego łóżka.
- Operacja przeszła doskonale... Teraz serce jest jak nowe, haha... - zaśmiał się lekarz, który musiał właśnie rozmawiać z rodzicami, gdy się obudziłam.
- Cóż... Ono jest nowe, prawda? - spytałam, przecierając oczy i siadając.
- No tak, prawda... Ja zostawię państwa samych - powiedział doktor i wyszedł.
- Gdzie Louis? - zapytałam, spoglądając na tatę, a uśmiech na jego twarzy zbladł. Ojciec usiadł obok mnie i chwycił moją dłoń.
- To był szalony pomysł, ale znasz go przecie... Gdy zachorowałaś i było wiadomo, że... - mówił ojciec, a ja wiedziałam, co on miał na myśli.
- Nie, nie... to nie może być... - zaczęłam, łkając.
- Ktoś musiał dać ci serce... - dokończył mój brat, a ja zaczęłam płakać, jak jeszcze nigdy dotąd. 
- Ejej... Kochanie... To był kawał. Lou poszedł do toalety - przytulił mnie tata, a ja na niego spojrzałam wilkiem, łzy przestały spływać mi po policzkach.
- Jesteście najgorszymi ciołkami pod słońcem! - krzyknęłam na brata i ojca, a ci wybuchnęli śmiechem. 
Skrzyżowałam ręce na piersiach i modliłam się w duchu o cierpliwość do tej rodziny.
Nagle do sali wszedł Lou i zdziwił się na widok mojej zapłakanej twarzy. Podszedł do łóżka i... przybił piątkę z moim bratem i tatą.
- Nie złość się kochanie... - powiedział i nachylił się by mnie pocałować, a ja zrobiłam unik w bok.
- To że mam nowe serce, nie znaczy, że możecie je tak maltretować! -  powiedziałam z chytrym uśmieszkiem. 
Louis uśmiechał się, pokazując wszystkie zęby.
- No, przepraszamy... - powiedział i wyciągnął rękę zza pleców, za którymi chował cały czas coś przede mną. W rękach trzymał ogromny bukiet kwiatów - tulipanów, moich ulubionych. 
- Wow, a to z jakiej okazji...? - zapytałam zaskoczona, gdy nachylił się i pocałował mnie z czułością w czoło.
- Ehm... Z kilku... Za udaną operację, za przespanie Nowego Roku, w ramach przeprosin za głupi, szalony i nieodpowiedzialny dowcip... Ale myślałem, że się domyślisz... - powiedział i spojrzał mi w oczy, a ja odpowiedziałam mu błagalnym spojrzeniem, bo nie wiedziałam, co jeszcze mógł mieć na myśli...
- Podpowiedź? - zapytałam, a on się uśmiechnął szeroko.
- Liczba tulipanów... - odpowiedziała, a ja szybko policzyłam kwiaty.
- 40... Ja nie kończę 40 lat, Lou! - zaśmiałam się, a chłopak to odwzajemnił.
- Cóż... 40 oznacza 40 tygodni... - mówił, przechodząc z nogi na nogę, kochałam to jak się tak denerwował. - A 40 tygodni to 9 miesięcy, a dokładnie 9 miesięcy temu...
- Się poznaliśmy... - dokończyłam zdanie za niego. - Jak ja mogłam zapomnieć! 
- Zostawimy was samych... - powiedziała mama i rodzina wyszła z pokoju, już i tak zdążyłam zapomnieć o ich obecności przy Louisie.
- Przepraszam... że zapomniałam... Ja nic dla ciebie nie mam - wyszeptałam zasmucona i odłożyłam kwiaty na bok.
- Myślę, że masz... - powiedział Lou i przysiadł na krześle obok łóżka, nachylił się i otarł kciukiem jedną zagubioną łzę. - Nie chcesz mi czegoś powiedzieć? 
- Louis nie graj ze mną w te gierki... - rzekłam, trochę już zmęczona.
- Nie jesteśmy przyjaciółmi i nigdy nie będziemy tylko nimi - powiedział i się nachylił, a ja przyciągnęłam go ręką za koszulkę. Nasze usta złączyły się w długim, namiętnym pocałunku.
- Kocham cię... - wyszeptał Lou, gdy oderwaliśmy się od siebie, by złapać oddech.
- Ja ciebie też, ale nie rób mi więcej takich chamskich kawałów - powiedziałam, a chłopak się uśmiechnął.
- Nigdy więcej - dodał i delikatnie musnął moje wargi swoimi.
- Ale ja kocham cię mocniej... - wyszeptał.
- Nawet z nowym sercem? - zapytałam.
- Może nie dorównuje staremu modelowi, ale tak, czy siak... Z tym sercem, czy tamtym... Z każdym dniem kocham cię bardziej - powiedział, a ja uśmiechnęłam się najszerzej jak się da.

                                ***
"Można powiedzieć, że z nowym sercem, zaczęłam życie od nowa. Tylko z jedną małą różnicą... Wszystko zostało po staremu..." - pisałam właśnie ostatnie słowa w pamiętniku, gdy Louis nachylił się nad moim ramieniem.
- Powinnaś napisać książkę... Masz dobre pióro... - powiedział.
- I najlepiej zadedykować ją tobie? - zaśmiałam się.
- Hm... Nie musisz mi od razu książki dedykować, ale wiesz jakby tak... - odparł i delikatnie pocałował moją szyję, a ja wybuchnęłam śmiechem...


KONIEC






Opracowała: B - Mam nadzieję Nieznajoma, że się podobało <3




PS W tygodniu wstawię inne zamówienia
PSS Proszę o komentarze!! :)

3 komentarze:

  1. Ciesze sie że to był tylko żart bo mam już dość szczerze pisząc łzawych imaginów...

    OdpowiedzUsuń
  2. świetny ale miejscami miałam łzy w oczach a z tym oddaniem serca ... już myślałam że to na serio i ucieszyłam sie że jednak nie

    OdpowiedzUsuń
  3. JESTEŚ ŚWIETNA !! Kurde no dziękuję zarąbisty imagina <333 serio powinnaś napisać książkę hehe własną !!! Chciała bym ci jeszcze raz podziękować no dziękuje hehe jesteś kochana <33

    Pozdrawiam nieznajoma :*

    OdpowiedzUsuń